grudnia 2013

2

Święta i świąteczna matrioszka ;)

Posted on czwartek, 26 grudnia 2013

Jak tam święta? Moje minęły mi bardzo przyjemnie i uświadomiły mi jaka ze mnie szczęściara. 18 000 km od domu a świeta spędziłam w ciepłej, rodzinnej atmosferze wśród fantastycznych ludzi - rodziny mojego partnera, znajomych i przyjacioł. To moje trzecie święta obchodzone w środku lata i powiem Wam- takie są najlepsze! Zgodnie z prognozami pogody 25 grudnia miał być deszczowy i pochmurny. Na szczęście w Nowej Zelandii pogoda jest bardzo zmienna i mieliśmy piękny, słoneczny dzień!


W wigilijny wieczór powitały nas flagi - polska i holenderska. To nasza mała tradycja, że wigilię świętujemy wraz ze znajomymi holendrami, którzy nie mają tu rodziny. Był barszcz z uszkami, quiche z kapustą kiszoną, szynką parmeńską i ananasem (!) oraz placki z whitebait - tutejszy smakołyk rybny.

Rano podczas czekania aż wszyscy się obudzą, miałam okazję poskypować z moją rodziną. Potem zabraliśmy się za prezenty. Panie Mikołajowe udowodniły swój kunszt w kupowaniu prezentów. Piszę panie bo powiedzmy szczerze- jeśli dostajemy prezent od pary to zazwyczaj oznacza to, że został on wybrany przez kobietę ;) Pokaże Wam tutaj jeden prezent współdzielony z 'teściową' i jej mamą - The Luminaries to książka napisana przez nowozelandkę Eleanor Catton. Zdobyła ona kilka ważnych nagród i nie mogę się doczekać aż się za nią zabiorę. Przeczytanie jej zajmie mi trochę czasu bo książka jest masywna!


Po rozpakowaniu, obejrzeniu i skomentowaniu prezentów religijna częsć rodziny poszła do kościoła, a reszta ogarnęła trochę dom i przygotowała stół. Na stole gościły sałatki, wspomniana we wcześniejszym poście szynka i truducken - czyli wspomniana w tutule matrioszka. Turducken to nic innego jak indyk nadziany kaczką, nadzianą kurczakiem. Wszystkie ptaki są pozbawione kości ( w indyku zostały udka i skrzydełka), piecze się to przez 3,5-4 godziny a potem zostawia na godzinę do pooddychania. Smakuje nieziemsko z sosem żurawinowym na bazie porto! Turduckeny stają się coraz bardziej popularne, szczególnie w restauracjach.

Sałatka z pieczonej kumary, papryki, cebuli, fety i szpinaku- pychotka!

Przyszedł też czas na desery- brandy snaps, sałatki owocowe, ambrozja, trifle, lody, ciasteczka i trufle... Biesiadowanie świąteczne tutaj niczym nie różni się od tego polskiego ;) Dzisiaj część osób na pewno od rana poluje na wyprzedaże, a że pogoda dzisiaj  się popsuła to pewnie spędzę dzień na kanapie, z hektolitrami herbaty i książką w ręku :)

0

Christmas Ham

Posted on czwartek, 19 grudnia 2013

To chyba jedno z najbardziej popularnych dań światecznych w Nowej Zelandii. W supermarketach tak od połowy listopada można znaleźć mniejsze lub większe kawałki mięsa - od tych połkilogramowych po takie 10-kilogramowe kawały mięcha które ledwo mieszczą się w piekarniku. Szynkę nacina się a w powstałe rowki wkłada się goździki lub anyż, rozsmarowuje się różnego rodzaju marynaty/sosy np. musztardowy czy miodowy, a na powierzchnię przyczepia się pomarańczę, ananasy lub czereśnie. Potem taką szynkę się piecze przez kilka godzin i serwuje się z sosem żurawinowym lub zwykłym sosem pieczeniowym.

Na zdjęciach szynka z zeszłego roku :) Pierwsze dwa z przygotowań, na ostatnim szynka czeka na pokrojenie.





3

Choinka :)

Posted on wtorek, 17 grudnia 2013

Wracając do świątecznych klimatów napiszę dzisiaj kilka słów o choinkach.


W Nowej Zelandii choinki są tak popularne jak w Europie. Czy to prawdziwa, czy sztuczna ale choinka w prawie każdym domu musi być ;) U mnie w domu mam na razie za mało miejsca na dużą i prawdziwą choinkę więc zadowoliłam się malutką i sztuczną. Za to moja teściowa musi mieć prawdziwe drzewko :) Można takie kupić na specjalnie stworzonych stoiskach (podobnie jak w Polsce) albo pojechać do szkółki i sobie takie drzewko zarezerwować. Drzewko dostaje wtedy zawieszkę z nazwiskiem i można je odebrać przed świętami. Plusem tego rozwiązania jest to, że drzewko jest ścinane tego samego dnia kiedy się je zabiera do domu więc jest świeże i dłużej się trzyma. Należy jednak pamiętać o obfitym podlewaniu bo w słoneczne dni łatwiej jest je zasuszyć.

Co ciekawe drzewkiem świątecznym nie jest świerk a jakiś rodzaj sosny. Mają one długie miękkie igły i są bardziej zarośnięte niż te nam znane. Tutaj przed ozdabianiem:

A tu już po ubraniu:

Nowoscią dla Kiwusów było to, że na drzewku zawiesiłam czekoladki/cukierki. Nie jest to genialny pomysł bo w lecie trochę się podtapiają, ale dla mnie choinka bez cukierków to nie choinka.

Tradycją w domu mojego partnera jest tez świąteczny pociąg jeżdżący dookoła choinki. Tutaj na zdjęciu jeszcze nie do końca złożony - trakcja wymagała czyszczenia, bez tego pociąg nie chciał działać. Często te najmniejsze prezenty można znaleźć w wagonach ;) Prezenty tradycyjnie przynosi Mikołaj w noc wigilijną, ale ponieważ w domu moich teściów nie ma małych dzieci postanowiliśmy wyprzedzić Mikołaja i prezenty znalazły się na swoim miejscu.


A tutaj widać, że kot zdecydowanie nie był pod wrażeniem choinki:


Jeszcze jeden choinkowy zwyczaj - prezenty można otworzyć dopiero rano w Boże Narodzenie. I to dopiero jak wszyscy wstaną i zgromadzą się dookoła drzewka. Dziwnym zbiegiem okoliczności moja teściowa zawsze zaczyna gotowanie tego dnia o ok 6 rano i zawsze spada jej patelnia czy garnek robiąc niesamowicie dużo hałasu ;)

2

Be careful what you wish for...

Posted on sobota, 14 grudnia 2013

Na poczatku grudnia odwiedziłam Southward Car Museum o którym napiszę inny razem. Tak się złożyło, że mieliśmy tylko 30 minut i po szybkim obejrzeniu eksponatów stwierdziłam, że chciałabym tam wrócić. I wiecie co? Niestety wczoraj miałam okazję. Niestety, bo tą okazją był pogrzeb.


Pogrzeby nie są moją ulubioną formą spędzania czasu. Zresztą nie znam nikogo kto je lubi.  Okazuje się jednak, że te tutejsze pogrzeby są tak różne od tych nam znanych i dlatego chciałabym napisać kilka słów o samej ceremonii.
Wczorajszy pogrzeb był duży- na pewno nie było mniej niż 200 osób, a prawdopodobnie znacznie więcej.  Przed wejściem na salę każdy dostał mini książeczkę z planem przebiegu ceremonii, słowami hymnów oraz zdjęciami zmarłego. Każdy też wpisywał się do księgi pamiątkowej. Na sali na swego rodzaju scenie (podwyższeniu) znajdowała się nie tylko trumna, ale także ukochany zabytkowy samochód zmarłego, jego rower i akcesoria rowerowe (zmarły należał do klubu kolarskiego), kilka modeli pociągów i kilka płyt winylowych. Można się domyśleć, ze zmarły lubił jazdę na rowerze, stare samochody (dlatego też Muzeum Samochodów zostało wybrane na miejsce pozegnania), kolejki oraz muzykę lat 70-tych i 80-tych. Kiedy przyszedł czas wszyscy zostali powitani przez prowadzącego ceremonię, który powiedział kilka słów na temat zmarłego. Potem żona zmarłego przeczytała kilka wersów z Biblii, córki podziękowały tacie za wszystkie wspólnie spędzone lata. Kolejno przyszła pora na krótkie przemowy siostry, najbliższych przyjaciół, szefa oraz rodziców... Przemowy były różne - od tych bardziej poważnych po takie wspominające wygłupy po pijacku i podrywanie dziewczyn w młodości. Wszyscy mieli też okazję obejrzeć prezentację utworzoną ze zdjęć zmarłego zarówno tych z dzieciństwa jak i z ostatnich lat. Po odśpiewaniu hymnu pojawił się młody szkot z kobzą a trumna została wyniesiona z sali. Na zewnątrz można było położyć na niej kwiaty. Kiedy przyszło do zawiezienia trumny do krematorium, najbliżsi przyjaciele zmarłego podążyli za karawanem w jego samochodzie, podobnie jak kolarze z klubu- wszyscy ubrani w stroje kolarskie ze specjalnym oznaczenie ku czci zmarłego. Oczywiście później każdy mógł coś przekąsić i porozmawiać z innymi w restauracji. Sam pogrzeb (jako skladanie ciała/prochów w ziemi odbywa się w godzinach późniejszych i jest tylko dla rodziny i ewentualnie bardzo bliskich przyjaciół.

Bardzo podobała mi się cała ceremonia. Była po prostu piękna! Bardzo osobista, nie było wątpliwości kto tak naprawdę był żegnamy. Mimo, że zmarłego nie znałam zbyt dobrze po usłyszeniu tych wszystkich wspaniałych, śmiesznych bądź trochę żanujących historii mam wrażenie że stał się mi bardzo bliski. Te znane mi z Polski ceremonie pogrzebowe w porównaniu z tą wczorajszą bledną i są przerażająco bezosobowe.



0

Przed świętami warto odwiedzić...

Posted on piątek, 13 grudnia 2013

...Christmas Shop znajdujący się w Kirkcaldies and Stains. K&S to luksusowy dom towarowy będący siedzibą wielu znanych marek np. Balenciaga, Dolce & Gabbana, Elie Saab i wielu wielu innych. Zakupów tam niestety nie robię (a szkoda!) ale w grudniu jest to moje ulubione miejsce w Wellington. Na drugim piętrze można się przenieść w magiczny świąteczny świat dzięki Christmas Shop. Wczoraj udało mi się zrobić 3 zdjęcia bez ludzi w tle, co jest bardzo trudne bo sklep jest oblegany od rana do wieczora! Można tu znaleźć choinki od tych najmniejszych do tych trzy metrowych, od białych poprzez wszelkie odcienie zieleni aż po czarne. Ozdoby choinkowe w każdym możliwym stylu i kolorze. Ogólnie rzecz biorąc- wszystko co może nam się kojarzyć ze świętami! Zdjęcia niestety nie oddaja w pełni uroku tego miejsca.





0

Ogórki :D

Posted on wtorek, 10 grudnia 2013

Mój listonosz/kurier zawsze ma wyczucie czasu - paczki dochodzą zawsze jak jestem pod prysznicem, na siłowni lub w sklepie ( 5 min od domu) Dzisiaj było podobnie, wychodząc z domu rano potknęłam się o paczkę zostawioną na samym progu - nie podoba mi się ten tutejszy zwyczaj.

Ale żeby nie marudzić - paczka ważna jest ze względu na zawartość.  Wczoraj po południu złożyłam zamówienie w rosyjskich delikatesach z Auckland, które w ofercie mają też polskie produkty. Pomyślałam, że fajnie by było dodać jakieś smakołyki do świątecznych prezentów, a czekolady żurawinowe chyba najlepiej się do tego nadają :) Plus Michałki i śliwki w czekoladzie dla własnej przyjemności.



Ale jeszcze większy uśmiech na twarzy wywołały ogórki - mała rzecz a cieszy! Mam nadzieję, ze smak mnie nie zawiedzie :)


2

Yankee Trail

Posted on czwartek, 5 grudnia 2013

Pozostając w tematach amerykańskich. W okolicy pomnika (o którym pisałam ostatnio) jest całkiem fajna ścieżka spacerowa o wdzięcznej nazwie Yankee Trail. Całość ma ok 2,7 km, my przeszliśmy się tylko kawałek. Okazało się, że nieopodal jest całkiem spore jeziorko, a wiadomo - woda, wzgórza i zieleń zazwyczaj są bardzo malownicze ;)
A tak w ogóle to właśnie od niedzieli panuje u nas lato!






0

U.S Marines Memorial

Posted on wtorek, 3 grudnia 2013

Ja zawsze mam wrażenie, że ostatni post pisałam kilka dni temu, a potem się okazuje, że jednak minęło już troche czasu. W ramach wprowadzania świątecznego nastroju chciałam napisać o świątecznej paradzie, która miała się odbyć w ostatnią sobotę, ale niestety pogoda niedopisała i parada została odwołana.


Za to w niedzielę pogoda była idealna na zwiedzanie. Wraz z S, pojechaliśmy odwiedzić jego dziadków, a w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się zobaczyć U.S. Marines Memorial. W 1942 r. ok 15 000 amerykańskich marines zostało wysłanych do Nowej Zelandii aby przygotować się do wojny na terenie Pacyfiku. Wyspy stanowiły całkiem dobra bazę ze względu na ich położenie geograficzne.


Żolnierze zamieszkali w przygotowanych dla nich obozach - Camp Russel, Camp Mackay, Camp Peakakariki, ulokowanych na Wybrzeżu Kapiti, pomiędzy Peakakariki i Paraparaumu. W okolicy ożyło życie towarzyskie, powstały bary i sklepiki itp. Zostało zawartych sporo małżeństw i był też mały baby-boom ;) Kiwusi często mówią o pobycie amerykańskich żołnierzy jako 'przyjacielskiej inwazji'. Pod koniec 1943 r. żołnierze zostali wysłani na front i wielu z nich zginęło w walce.


Obozy zostały rozebrane, tereny wykorzystywane są teraz jako pastwiska, ale na pamiątkę i cześć przyjaźni amerykańsko- nowozelandzkiej postawiony został pomnik i tablice informacyjne. Po więcej informacji odsyłam tutaj.