Be careful what you wish for...
Posted on sobota, 14 grudnia 2013
Na poczatku grudnia odwiedziłam Southward Car Museum o którym napiszę inny razem. Tak się złożyło, że mieliśmy tylko 30 minut i po szybkim obejrzeniu eksponatów stwierdziłam, że chciałabym tam wrócić. I wiecie co? Niestety wczoraj miałam okazję. Niestety, bo tą okazją był pogrzeb.
Pogrzeby nie są moją ulubioną formą spędzania czasu. Zresztą nie znam nikogo kto je lubi. Okazuje się jednak, że te tutejsze pogrzeby są tak różne od tych nam znanych i dlatego chciałabym napisać kilka słów o samej ceremonii.
Wczorajszy pogrzeb był duży- na pewno nie było mniej niż 200 osób, a prawdopodobnie znacznie więcej. Przed wejściem na salę każdy dostał mini książeczkę z planem przebiegu ceremonii, słowami hymnów oraz zdjęciami zmarłego. Każdy też wpisywał się do księgi pamiątkowej. Na sali na swego rodzaju scenie (podwyższeniu) znajdowała się nie tylko trumna, ale także ukochany zabytkowy samochód zmarłego, jego rower i akcesoria rowerowe (zmarły należał do klubu kolarskiego), kilka modeli pociągów i kilka płyt winylowych. Można się domyśleć, ze zmarły lubił jazdę na rowerze, stare samochody (dlatego też Muzeum Samochodów zostało wybrane na miejsce pozegnania), kolejki oraz muzykę lat 70-tych i 80-tych. Kiedy przyszedł czas wszyscy zostali powitani przez prowadzącego ceremonię, który powiedział kilka słów na temat zmarłego. Potem żona zmarłego przeczytała kilka wersów z Biblii, córki podziękowały tacie za wszystkie wspólnie spędzone lata. Kolejno przyszła pora na krótkie przemowy siostry, najbliższych przyjaciół, szefa oraz rodziców... Przemowy były różne - od tych bardziej poważnych po takie wspominające wygłupy po pijacku i podrywanie dziewczyn w młodości. Wszyscy mieli też okazję obejrzeć prezentację utworzoną ze zdjęć zmarłego zarówno tych z dzieciństwa jak i z ostatnich lat. Po odśpiewaniu hymnu pojawił się młody szkot z kobzą a trumna została wyniesiona z sali. Na zewnątrz można było położyć na niej kwiaty. Kiedy przyszło do zawiezienia trumny do krematorium, najbliżsi przyjaciele zmarłego podążyli za karawanem w jego samochodzie, podobnie jak kolarze z klubu- wszyscy ubrani w stroje kolarskie ze specjalnym oznaczenie ku czci zmarłego. Oczywiście później każdy mógł coś przekąsić i porozmawiać z innymi w restauracji. Sam pogrzeb (jako skladanie ciała/prochów w ziemi odbywa się w godzinach późniejszych i jest tylko dla rodziny i ewentualnie bardzo bliskich przyjaciół.
Bardzo podobała mi się cała ceremonia. Była po prostu piękna! Bardzo osobista, nie było wątpliwości kto tak naprawdę był żegnamy. Mimo, że zmarłego nie znałam zbyt dobrze po usłyszeniu tych wszystkich wspaniałych, śmiesznych bądź trochę żanujących historii mam wrażenie że stał się mi bardzo bliski. Te znane mi z Polski ceremonie pogrzebowe w porównaniu z tą wczorajszą bledną i są przerażająco bezosobowe.
Zdjęcie bardzo przypomina mi wileński cmentarz na Rossie... absolutnie magiczne miejsce!
OdpowiedzUsuńNa zdjęciu jest kawałek jednego z najstarszych cmentarzy w Wellington - Zgadzam się że magiczne miejsce! Niestety przez połowę biegnie autostrada!!!
Usuń