Cuba Street
Posted on poniedziałek, 13 stycznia 2014
W pierwszym poście w 2014 roku chciałabym zaprosić Was na spacer po Cuba Street. Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych ulic w Wellington. Gotowi?
Znak przy deptakowej części ulicy |
Ulica wbrew pozorom nie jest nazwana na cześć karaibskiej wyspy, tylko na cześć statku z XIXw. Jest też wpisana na tutejszą listę zabytków. Cuba słynie ze swojego fantastycznego klimatu, który tworzą galerie sztuki, liczne knajpy, kafejki i restauracje, ciekawe sklepy, ale także architektura oraz graffiti i inne elementy ozdobne :)
Graffiti w jednej z bocznych alejek |
Celem wypraw osób o oryginalnym poczuciu mody są sklepy tzw. vintage, gdzie można znaleźć oryginalne kreacje z lat 50-tych i 60-tych, a nawet 40-tych. Zresztą nie tylko ubrania, ale też akcesoria, sztukę, meble, plakaty... Wszystko czego tylko dusza zapragnie, o ile portfele nam pozwolą. Osoby z ograniczonymi finansami zadowolą się fajnymi lumpeksami - tutaj często zwanymi op-shopami (od opportunity shop).
Można tutaj też wzbogacić swoje kolekcje płyt winylowych, komiksów, oryginalnej biżuterii, zabawek czy porcelanowych figurek. Jest to też dobre miejsce na poszukiwanie idealnych prezentów - siedzibę mają tutaj sklepy z oryginalnymi i unikalnymi gadżetami np Abstract, Object czy Iko-Iko :) A osoby tworzące biżuterię czy robiące na drutach też będą zachwycone - odkryłam ostatnio dość dobrze wyposażony sklep z wełną, a niedaleko znajduje się sklepik z niesamowitym wyborem koralików - szkoda, że dziewczyny tam pracujące zachowują się jakby były tam za karę. Znajduje się tu też kilkanaście salonów tatuaży i kilka sex-shopów :)
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc na Cuba Street jest Bucket Fountain (od bucket- wiaderko). Kolorowe plastikowe elementy zwane właśnie wiaderkami co jakiś czas rozpryskują wodę. Wszędzie! Jest to całkiem przyjemne latem ale niekoniecznie w te chłodniejsze wiosenne czy jesienne dni ;) Obok fontanny jest też mini placyk zabaw, więc dzieci też będą zadowolone.
Na Cuba Street ożna się przenieść do nieba dzięki salonom masażu, zjeść meksykańskie taco, chińskiego kurczaka słodko-kwaśnego, przegryżć to hinduskim roti i popijać egzotyczne drinki w klimatycznym barze słuchając ulicznego grajka. I pogadac po hiszpańsku też chyba można bo stowarzyszenie mające siedzibę w budynku ze zdjęcia poniżej organizuje takie spotkania.
Na tym zakończę moją mini-wycieczkę po najciekawszej ulicy w Wellington, chociaż tutaj pokazałam tutaj tylko niewielka jej część. Ja oczywiscie sama tez nie znam wszystkich zakamarków i za każdym razem odkrywam coś nowego. Jak na przykład te literki stojące sobie spokojnie i czekające na zrobienie zdjęcia ;)
Jak kolorowo i słonecznie! Cudownie jest móc się oderwać od zimowego krajobrazu za oknem, uwielbiam odwiedzać Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńWstrząsy - to musiało być niesamowite przeżycie, dreszczyk ale jednocześnie zazdroszczę ciekawego doświadczenia :-)
Bardzo piękna i kolorowa ulica :) Robi wrażenie... widzę, że znajomy Nowozelandczyk nie przesadzał, gdy mówił, że w NZ nawet kolory są bardziej intensywne ;) Coś pięknego!! Pozdrawiam, Harika :)
OdpowiedzUsuń